Tworze 50 Tord'a, niewiem czemu, ale podoba mi się ten pomysł. Wiem że opis niezachęcający, ale trudno:,)
Szukasz sensu na jedną noc? A może seksu na całe życie? Polizwiązku z kilkoma fajnymi osobami? Stałej, monogamicznej relacji? Dalej nie możesz znaleźć miłości? A może była, ale się skończyła? Na Tinderze możesz znaleźć to wszystko, a nawet więcej. Asia Jędrusik korzystała z tej apki tak intensywnie, że momentami aż bolał ją kciuk od przewijania potencjalnych partnerów. I tylko raz umówiła się na randkę z fanem Breivika. Czytając jej przygody na przemian chce się płakać i wybucha się śmiechem. Nie zdziw się jednak, gdy w przezabawnie opisywanych przez nią randkach, odnajdziesz portrety osób przypominające twoich znajomych. "50 twarzy Tindera" to fascynujący autobiograficzny reportaż o poszukiwaniu bliskości, seksu i sensu, praktyczny poradnik randkowania i obsługi relacji damsko-męskich. Powyższy opis pochodzi od wydawcy. Tytuł: 50 twarzy Tindera Seria: Nie-fikcja Autor: Jędrusik Joanna Wydawnictwo: Wydawnictwo Krytyki Politycznej Język wydania: polski Język oryginału: polski Liczba stron: 288 Numer wydania: I Data premiery: 2019-04-26 Rok wydania: 2019 Forma: książka Wymiary produktu [mm]: 22 x 138 x 206 Indeks: 31954846 Prezentowane dane dotyczą zamówień dostarczanych i sprzedawanych przez empik.
„Polecam koledze, który planuje zostać psychoterapeutą, żeby założył Tindera, na żadnych praktykach nie znajdzie takiego materiału do obserwacji.
Gdzie dobrym sposobem na podryw jest znajomość historii polskich występów na mistrzostwach świata w piłkę nożną, a gdzie raczej wspólny kurs Uberem share lub umieszczenie w tinderowym opisie słowa "professional"? Joanna Jędrusik, autorka bestsellerowych "50 twarzy Tindera" wraca z nową książką, a jej fragment możecie przeczytać już teraz. Tekst jest fragmentem książki "Pieprzenie i wanilia", kontynuacji bestsellerowych "50 twarzy Tindera". Joanna Jędrusik nie byłaby sobą, gdyby znów nie pisała o seksie i randkach. Tym razem jednak za tło jej pikantnych przygód służą podróże po USA, Peru i Meksyku. Te pełnokrwiste historie z Tinderowych podbojów obu Ameryk czyta się jak powieść przygodową, a przy okazji można zajrzeć do słodko-gorzkiego świata dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków po obu stronach Atlantyku. pieprzenie-i-wanilia Foto: mat. partnera Rano jemy śniadanie na eleganckiej porcelanie w kwiatki, która wygląda jak podp**rdolona z pałacu Schönbrunn. Dość komiczne wrażenie sprawiają na niej jajecznica i tosty. Prawie spodziewałam się foie gras, ortolanów i niewielkich, pięknie podanych arcydzieł kuchni fusion z artystycznymi esami-floresami z sosu wokół jedzenia przystrojonego płatkami kwiatów. Jajecznica jest spoko, Mike przeprasza, jest wyraźnie zażenowany, że nie ma nic innego. W pewnym momencie przerywa jedzenie i wstaje gwałtownie od stołu. – Wiesz co? Jedźmy do sklepu, kupimy coś lepszego! Masz czas? – Jasne. – Zgadzam się chętnie, za granicą zawsze ciekawią mnie supermarkety i lokalne żarcie. Parkujemy po kilku minutach pod dość eleganckim marketem. W środku ładniej niż w Almie, wszystko bio i organiczne, warzywa i owoce pakowane w papier i tekturę, a nie plastik i styropian. Mike bierze mnie za rękę. – Lubisz mango? Mogę zrobić sok. Zanim zdążę odpowiedzieć, wkłada do wózka karton z dwoma owocami. – truskawki? Maliny? Czereśnie? – Lubię. Założył chyba, że wszystkie, więc ładuje po kolei do wózka. Następnie spędzamy dobry kwadrans na wybieraniu serów. A właściwie Mike pyta, pokazując mi kolejne, czy je znam, a kiedy słyszy, że nie, wrzuca tacki z serami do wózka. Potem pora na pachnące pieczywo, pomidory, papryczki („na wszelki wypadek” bierze cztery rodzaje), jajka, jogurty i masę innych rzeczy. Dwie butelki cydru, świeży soku z granatów, japońską wodę mineralną. Mike orientuje się, że nie mamy nic słodkiego. Myślałam, że ma na myśli nutellę, ale gdzie tam. Zgarnia z półki kilka czekolad, babeczki, florentynki z Francji. Ciągle zachęca mnie, żebym wrzucała do wózka to, co lubię, ale nie dość, że nie ma tam niczego, czego nie lubię, to w dodatku tyle tam żarcia, że nie mogę się na nic zdecydować. W końcu zauważam szkockie herbatniki, tryumfalnie przynoszę opakowanie do wózka, akurat kiedy Mike ładuje tam pudełko kolorowych makaroników i długie bagietki. Patrzy na mnie z aprobatą, zadowolony, podchodzi i ogląda paczkę. I nagle kurczy mu się twarz. Wybucha płaczem. Kuca, chowa twarz w dłoniach. O ku**a. Odruchowo klękam przed nim i go obejmuję. – Tylko tego chciałem, tylko tego chcę – bardziej łka, niż mówi. Przez chwilę nie wiem, co zrobić, zakładam, że nie chodzi mu o szkockie herbatniki, na których odkrycie czekał całe życie. Przytulam go delikatnie. – Tylko tego chcę w życiu – mówi, płacząc mi w ramię. – Kogoś takiego jak ty. I żebyśmy mogli chodzić razem do Trader Joe’s. Właśnie stoję twarzą w twarz z kolejnym wcieleniem Potwora Samotności. Czającego się pod każdym łóżkiem, straszącego ludzi niezależnie od płci, rasy i szerokości geograficznej. Takiego, który wcale nie przechodzi z wiekiem, przeciwnie, straszącego dorosłych. Najbardziej nieuchwytnego. Takiego, którego nie pokonają lekarze, nie da się go przegonić pieniędzmi, masą nowych wrażeń, ciężką pracą. Nie da się znaleźć kogoś na siłę. Można mieć pecha i nie znajdować latami. O tym ostatnim wiem więcej, niżbym chciała. Trochę pomaga ten Tinder, w końcu gdyby nie apka, tobyśmy się nie spotkali, każde z nas spędziłoby wieczór w samotności, ja – grając w stare gry albo czytając, Mike – pewnie oglądając designerskie meble w sieci przy dźwiękach Dusty Springfield. – Rozumiem cię. – Nie rozumiesz – łka Mike. – Od dwóch lat nie spotkałem nikogo, kto by spędził ze mną noc, z kim mogłem rozmawiać o Franzenie i Lynchu i z kim byłoby mi dobrze. Może facet ma większego pecha niż ja? Ja spotkałam przecież ludzi, z którymi było mi fajnie. Chociaż to żadne pocieszenie, z żadnym z nich nie wyszło, większość po prostu nie szukała związku, okazywało się, że są alkoholikami, sku**ielami albo że po prostu, po kilku spotkaniach, robiło się nudno. Albo, że widzieliśmy się w przejeździe, przelotem. Właśnie tak może jest właśnie ze mną i Mikiem. Kto wie, czy nie byłoby fajnie? Ale w innym miejscu, w innych okolicznościach. Za dwa dni lecę do San Francisco, przecież nie zmienię planów, bo ktoś się rozkleja nad paczką Walkersów. Mnie też smutno, ale już dawno przestałam przez to płakać. Czasem czuję przeszywający smutek, niech będzie. Ale poza PMS-ami (które rządzą się swoimi prawami) nie zdarza mi się już płakać ze smutku, z samotności. Może dla Mike’a to wszystko zbyt proste? Tak, fajnie nam się gada o literaturze i filmach. Ale to mija. O czym byśmy rozmawiali po miesiącu? Czy gdybyśmy byli blisko, to faktycznie bylibyśmy mniej samotni? Siedzimy pod regałem z ciastkami, wpatruję się w ścianę czekolad Hershey’s, nie ruszamy się, ktoś tu zdecydowanie musi ochłonąć. A ja trochę dla żartu snuję w myślach wizję związku z Mikiem. Albo kilka wizji. Alternatywnych zakończeń, wszystkich całkiem różnych, ale całkiem prawdopodobnych. Na przykład wstajemy z podłogi. Mike mówi, że to bez sensu, że rzućmy wszystko, zostawmy ten koszyk, jedźmy do Vegas i zróbmy to, co ludzie robią w romantycznym szale – ohajtajmy się za osiemdziesiąt dolarów w jakiejś podłej kaplicy. Moja wiza jest ważna jeszcze przez dwa miesiące, ale przecież po wzięciu ślubu mi ją przedłużą. Wprowadzam się do Białego Domku. Co dwa dni jeździmy na zakupy do Trader Joe’s, dwa razy w tygodniu na targ z organicznym jedzeniem. Kupujemy drugą lodówkę, bo w pierwszej się nie mieścimy. Nie mam tu co robić, ciągle jest gorąco, wokół domki jednorodzinne po horyzont. Nie mam prawa jazdy i nie mogę go zrobić, póki nie dostanę prawa pobytu. Uwięziona na przedmieściach Pasadeny, zaczynam kompulsywnie gotować, coś trzeba z tym całym żarciem zrobić. Mike’a nie ma całymi dniami, ale kiedy wraca, jego ukochana żona serwuje mu ośmiodaniowe kolacje przy świecach. Ściągam sobie na czytnik Jadłonomię i przechodzimy na weganizm, gotowanie jest jeszcze ciekawsze, eksperymentuję. Zakładam za domem organiczny ogródek, zaczynam uprawiać swoje warzywa, najpierw zioła i szczypior, potem coraz bardziej się rozpędzam, w tym klimacie wszystko rośnie w mig, przerzucam się na pomidory i cukinie. Biorę się też za hodowanie porządnej marihuany dla Mike’a, ta lecznicza jest dosyć droga, a ja lubię ogrodnictwo. Wydajemy majątek na nasiona, system nawadniający i organiczne nawozy. W wolnych chwilach mam poczucie, że odsuwam się od świata, nie za bardzo widuję ludzi, najwięcej czasu spędzam (nie licząc swojego zapracowanego chłopaka) w towarzystwie pomidorów, blendera, foremek do pieczenia, misek, garnków i kolejnych książek kucharskich. Szybko tyjemy. Oboje. Po kilku miesiącach wyglądamy jak kartofle, Mike nie ma siły ćwiczyć, ja nigdy jej nie miałam. Przestajemy uprawiać seks, on nie może patrzeć na moje wielkie uda, ja nie mam ochoty chodzić do łóżka z typem, który w trakcie poddusza mnie swoim wielkim brzuchem, a tak w ogóle to się boję, że od tego wysiłku je**ie na zawał. Zaczynamy się kłócić. Rozstajemy się w trakcie zakupów w organicznym warzywniaku, rzucając w siebie wyzwiskami i leżącymi pod ręką główkami kalafiora. Wracam z płaczem do Polski, nawet w samolocie jest awantura, jestem tak gruba, że każą mi zapłacić za miejsce obok, bo moja dupa nie mieści się w fotelu. No dobra, przecież nic takiego by się nie stało. Raczej mało prawdopodobne. Ale może inaczej, inna historia. Mówię Mike’owi, że jasne, jest wspaniały, ale mam zaraz lecieć na miesiąc na Alaskę, co zawsze chciałam zrobić. Odwozi mnie na lotnisko, w samochodzie długo płaczemy, bo to aż miesiąc. Na Alasce jest ekstra, ciągle ze sobą rozmawiamy na Messengerze, myślę o nim ciągle. Aż na tydzień przed wyjazdem zapada cisza. Po dwóch dniach Mike pisze, że przeprasza, ale kogoś poznał. Za proste? Ale najbardziej prawdopodobne. A może jeszcze inaczej… Jest idealnie. Zostaję z Mikiem. Dogadujemy się cudownie, poznaję jego rodziców, znajomych. Wszyscy mnie uwielbiają. Kiedy wracam z joggingu, koty witają mnie w progu. Mój wspaniały chłopak kupuje mi rower, na którym zwiedzam okolicę. Uczy się polskiego, żeby mógł rozumieć język, w którym mówi się w moim kraju (na nic tłumaczenie, że wszyscy moi znajomi i bliscy znają angielski). Trzy razy w tygodniu wozi mnie na UCLA, żebym mogła sobie posłuchać fajnych wykładów z socjologii i filozofii. Nadrabiam teksty ledwo ruszone na studiach, pochłaniam kolejne książki – cytując klasyka: bardzo dużo czytam, odświeżam umysł i, ku**a, jestem jak brzytwa. Na zajęciach, na które chodzę jako wolna słuchaczka, coraz częściej zabieram głos, zaprzyjaźniłam się najpierw ze studentami, a potem z będącymi trochę bardziej w moim wieku adiunktami. Mike cieszy się jak głupi, że mam znajomych, regularnie zapraszamy wszystkich na kolację, Biały Domek huczy od rozmów o tym, czy populizm wykończy świat, o przyszłości demokracji parlamentarnych, czy faszyzm wróci, czy Marks miał rację i czy Hegel jeszcze się w ogóle do czegokolwiek nadaje. Pewnego dnia Mike wraca z pracy jakiś inny. Jest rozdrażniony. Wydaje się, że bez powodu. Pierwszy raz się kłócimy. Pierwszy raz widzę swojego chłopaka wkurwionego, krzyczy i wyrzuca mi wszystko, od tego, że kotka Helen choruje przeze mnie na żołądek (zmieniłam jej karmę), po moje włosy, które znajduje na umywalce. Wyzywa Kemala, Changa i Kate, moich ulubionych znajomych z UCLA od pie**olonych komuchów. Kłócimy się, zasypiam zapłakana na ganku z dopitą w połowie butelką whisky w ręce. Nad ranem budzi mnie Mike, płacze, przeprasza, klęka przede mną, mówi, że nie wie, co w niego wstąpiło. I wszystko wraca do normy. Na tydzień. Mojemu facetowi znowu od**erdala, tym razem wrzeszczy, że jestem taka jak jego matka (Meg, przemiła, zaczytująca się w Jackie Collins ekstrawertyczna księgowa z San Francisco, nie przypomina mnie dokładnie w niczym), że spiskuję z jego siostrami przeciwko niemu, że chcę go omotać i wolałabym mieć męża prawnika. Zwłaszcza to ostatnie byłoby zabawne, gdyby nie okoliczności, w jakich Mike to wykrzykuje. Właśnie rozpieprzył porcelanową żabę o stolik z Fendi Home. Po kolejnej takiej akcji dzwonię do Meg, która natychmiast przyjeżdża z siostrą Mike’a. Opowiadają, że mój chłopak ma mocną dwubiegunówkę i że od dwóch lat nic się nie działo, a teraz najwyraźniej choroba wróciła. Mike trafia na kilka tygodni do zakładu, gdzie faszerują go litem, w tym czasie coraz częściej towarzyszy mi Kemal, który nie może już patrzeć, jak cierpię. Proponuje, żebym nie siedziała sama w Białym Domku i zamieszkała na jakiś czas z nim, jeżdżę od niego codziennie karmić koty. Kiedy Mike wychodzi ze szpitala, jest otępiałym warzywem. A ja nie myślę o niczym innym, tylko kiedy znowu będę się pieprzyć z Kemalem. Taki lajf. Ile takich alternatywnych historii można by napisać? Nieważne. Ważne, że szanse na to, by wyszło z nas cokolwiek mającego szanse na przetrwanie, są bliskie zeru. Ludzie, kiedy się poznają, mają przeświadczenie, że są razem idealni, że powinni wszystko rzucić i być razem na zawsze. Nie znają siebie nawzajem, nie wiedzą nic o swoich rodzinach, historii, chorobach, demonach, które ich prześladują, nie znają nawyków drugiej osoby, małych paranoi, dziwactw, nie wiedzą, że są, według wszelkich reguł prawdopodobieństwa, bardzo niedopasowani jako partnerzy. A próby przeskoczenia tego na siłę kończą się jeszcze większym bólem niż ten, który czujemy przy rozstaniach albo w samotności. Spontaniczne i nagłe decyzje, owszem, uskrzydlają, czujemy, że żyjemy, jakbyśmy pisali własną komedię romantyczną, w której gramy, zapominamy, że ktoś już taką historię wcześniej napisał. A my powtarzamy ją jako farsę. Nie powtarzam farsy, pomagam Mike’owi wsadzić zakupy do samochodu i zamawiam na parking ubera. Co parę miesięcy Mike pisze do mnie na Instagramie. Że miałam rację, że rozumie. I że czeka, gdybym zmieniła zdanie. Przeczytaj także poprzednią książkę Joanny Jędrusik "50 twarzy Tindera": Zobacz także: Co oznaczają te tajemnicze skróty na Tinderze? Pozwalają rozszyfrować, z kim masz do czynienia Nie dajcie sobie wmówić, że seks bez zobowiązań ma coś wspólnego z feminizmem [list] Jak koronawirus zmienił życie erotyczne ludzi na świecie? Maja Staśko przeprowadziła niezwykły eksperyment
W grobie Ci do twarzy – fragment. RozdziaĹ‚ 1. Mamusia. K. iedy przebudziłam się w szpitalu, nie wiedziałam, co się dzieje. Początkowo nie wiedziałam też, gdzie jestem. Zapach
„Spacer na świeżym powietrzu robi swoje. A w głowie krystalizuje mi się plan. Wcale nie jestem z niego dumna i myślę, że chyba jest strasznie głupi. Czy kiedykolwiek mercy fuck był dobrym pomysłem?! Okropnie się czuję po tym, jak zdarzy mi się pójść z kimś do łóżka z litości. To tak, jakbym miała nad nim władzę, a nikt nie powinien się tak czuć, nie na randkach, nie w łóżku”. Fragment książki Joanny Jędrusik „50 twarzy Tindera”, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki piszę o smutku, to od razu przypomina mi się Piotr. Trzydzieści cztery lata. Krótki opis: „Robię doktorat, więc często odwiedzam Warszawę, w której już niestety nie mieszkam. Podobno jestem nerdem. Nie rozumiem za bardzo, o co chodzi z tym Tinderem i randkowaniem, ale chciałbym się spotkać z jakąś dziewczyną. Nie lubię: klubów, tańczyć, techno, dewocji, zapachu cytrusów, rodzynek. Proszę, umiej czytać, pisać i odmieniać wyrazy przez przypadki”. I tyle. Zdjęcie w fartuchu lekarskim. Trochę lecę na lekarzy, więc tym chętniej przewijam w prawo. Rozmawiamy chwilę, wyciągam z niego, że jest nerdem, bo lubi stare gry i stare komputery. Mówi, że razi go prawicowy konserwatyzm, ciemnota, brak tolerancji. Lekarz lewak, czyli zajebiście. Proponuję pójście do Padbaru, można grać w bijatyki i jest swobodnie. Umawiamy się na piątek po pracy. Sobotę zostawiam na inną randkę, nie obiecuję sobie zbyt wiele po spotkaniu z Piotrem. Rozmowa jest sztywna i czuję się trochę tak, jakbym konwersowała z botem Google’a. Przychodzi punktualnie. Ubrany jak Bardzo Grzeczny Chłopczyk. Koszula zapięta pod szyję, gładko ogolony. Ma szerokie ramiona i jest dość wysoki, ale poza tym nic specjalnego. Daje mi swoją wizytówkę, jestem tak zdziwiona, że chowam ją do portfela bez czytania. W ogóle sprawia wrażenie, jakby był z innej planety. Podaje mi rękę z pół sztywnym, pół szarmanckim ukłonem, który dzisiaj można zaobserwować tylko u starszych panów po sześćdziesiątce. Przedstawia się w najdziwniejszy sposób na świecie, recytuje coś w stylu streszczenia życiorysu, trzymając śmiesznie rękę na piersiach, jakby na wszelki wypadek chciał podkreślić, że mówi o sobie: „Piotr Jasiński. Pochodzę z Krakowa, studiowałem i pracowałem w Warszawie na Uniwersytecie Medycznym. Obecnie współpracuję z trzema ośrodkami naukowymi, w Szwajcarii, San Diego i Toronto. Mam trzydzieści cztery lata, nigdy nie byłem żonaty”. O kurwa, myślę sobie. Ale cudak. Też się przedstawiam, chyba pierwszy raz na randce z Tindera używając nazwiska. Faceci, z którymi się spotykam, często poznają je dopiero po kilku miesiącach. W końcu nie ma go na Facebooku, więc gdzie mieliby je zobaczyć? Na wszelki wypadek dorzucam, jakie skończyłam studia i gdzie pracuję. Cudak czy nie, ale mogę się trzymać konwencji. Medytacja orgazmiczna, czyli niesienie światu kobiecego orgazmu czytaj także Zamawiamy po drinku, siadamy w loży pod sporym ekranem, na którym czeka gotowy do uruchomienia Mortal Kombat. Mój towarzysz zaczyna objaśniać, że zainteresował go mój profil, ponieważ deklaruję lewicowe poglądy i czytanie książek, więc możliwe, że mamy wspólne zainteresowania. O ja cię pierdolę! Pierwszy raz ktoś mi tłumaczy, w dodatku na samym początku randki, dlaczego przewinął moje zdjęcie w prawo. Przechodzi do refleksji na temat aplikacji, podaje mi, ile milionów ludzi na świecie używa Tindera, i tym uzasadnia fakt, że sam postanowił spróbować. – Od dawna z niego korzystasz? – pytam, bo chcę jakoś nawiązać do ostatniej informacji. – Od 16 czerwca tego roku. – To znaczy dwa tygodnie? – Dwa tygodnie i dwa dni – poprawia mnie z lekką pretensją w głosie, jakbym pomyliła się w tabliczce mnożenia. Puszczam to mimo uszu. – I jak ci się podoba? – Chyba uczę się rozmawiać z dziewczynami. Miałem dziewczynę całe studia, ale w praktyce oznacza to, że umiałem rozmawiać z jedną. A na Tinderze jest was więcej i czasem nie wiem, o co chodzi. Od pół roku chodzę na siłownię, wychodzi mi coraz lepiej, rozumiem już wszystkie maszyny do ćwiczeń. Zaczynam się zastanawiać, czy nie mam do czynienia z jakimś lekkim przypadkiem nerdaspergera. – Na przykład ostatnio dziewczyna tłumaczyła mi na spotkaniu, że dopiero na trzeciej randce uprawia się seks. O kurwa, faktycznie nerdasperger. – Eeee, nie zawsze. Nie wiem, dlaczego to mówię, mam nadzieję, że nie brzmi jak obietnica. Gorączkowo zmieniam temat i proponuję grę. Gramy w Tekkena, raczej przegrywam, jest naprawdę dobry. W trakcie zamawiamy kolejne drinki. Mieszkanie za seks czytaj także Piotr zaczyna mi się podobać, jest małomówny. Z dwojga złego wolę to niż wiecznie gadających kolesi, którzy kipią energią i entuzjazmem. Z drugiej strony kiedy już coś mówi, brzmi to, jakby napisał mu to algorytm. Albo jakby wypełniał jakiś formularz. Wypijam w trakcie grania pięć czy sześć drinków, cholerstwo wchodzi jak oranżada, a w środku ma chyba absynt, więc nic dziwnego, że Piotr wygląda teraz całkiem fajnie. Próbuję się czegoś o nim dowiedzieć, ale trudno się rozmawia. Nie flirtuje, czuję się, jakbym robiła wywiad. W końcu odkładamy pady i jest szansa na normalną rozmowę. – Pisałeś, że robisz doktorat. Jaki dokładnie? – Skończyłem wydział biologii. Obecnie robię doktorat z chemii. – O, nieźle. A co właściwie robisz w pracy? Ukrywam zawód w głosie, liczyłam na lekarza, a koleś jest chemikiem. No dobra, mogło być gorzej, przecież nie sprzedaje kredytów chwilówek czy coś takiego. – Zajmuję się biologią molekularną. Pracuję teraz za granicą nad markerami nowotworowymi, jestem w zespole, który zajmuje się ulepszaniem diagnostyki i zwiększaniem kwalifikacji do badań wykrywających ryzyko wystąpienia nowotworów. Mówi wszystko na jednym wydechu, jakby ćwiczył wcześniej naszą konwersację. Właściwie całkiem możliwe, że ćwiczył. Chwilę zajmuje mi przetrawienie tych informacji, jestem trochę pijana i powoli myślę. – Czyli szukasz lekarstwa na raka? – Można tak powiedzieć; zajmujemy się ulepszaniem procesu diagnostyki różnicowej i procesów kwalifikujących pacjentów do leczenia i testów klinicznych. Feminizm dla 99 procent [rozmowa z Nancy Fraser] czytaj także Po chwili dodaje objaśniająco: – Wszystkie dziewczyny mówią, że to nudne. – No co ty, leczenie raka jest ekstra, nie możesz tak wierzyć każdej napotkanej dziewczynie. – Czyli tobie też nie mogę? – pyta strasznie poważnie. Ładnie wygląda, jak jest taki poważny. Patrzę na jego szerokie ramiona, cholera, jak można siedzieć w laboratorium i mieć takie ramiona!? Dotykam jego kołnierzyka i chyba wspinam się na wyżyny flirtu, na jaki mnie stać po sześciu drinkach. – Właściwie szukanie lekarstwa na raka jest strasznie seksowne. – Moja mama na moich oczach umierała na raka, jak byłem w liceum. Właściwie umierała przez trzy lata. Dlatego wybrałem taki zawód. – O kurwa, o kurwa, o kurwa! Jeszcze trzy sekundy temu byłam gotowa przyciągnąć go do siebie, powiedzieć, że właściwie jest supermanem i że dziewczyny strasznie lecą na supermanów, a potem go pocałować. O kurwa! – Przykro mi – mówię i zupełnie szczerze spuszczam głowę. Dlaczego takie rzeczy muszą się dziać? Wygląda teraz na strasznie smutnego i spiętego. Biorę go za rękę. Przysuwam się bliżej. Z głośników leci zupełnie niepasujące do sytuacji eurodance z lat 90. Czuję się, jakbyśmy byli najbardziej samotnymi ludźmi na świecie. Kładę mu głowę na ramieniu. Trochę dlatego, że nie wiem, co robić, nie wiem, co powiedzieć. W dodatku rozpoznaję muzykę, to DJ Bobo, czy może być jeszcze gorzej? Cały nastrój prysł, chyba drinki robią swoje. Ściska mnie w gardle, nie mogę tego powstrzymać, oczy zachodzą mi łzami. Nie płaczę, po prostu lecą mi łzy. Na szczęście na mnie nie patrzy, opiera głowę o moją, trzyma mnie za rękę. Po bardzo długiej ciszy mówi: – Przepraszam, nie chciałem zepsuć nastroju, jestem beznadziejny, jeśli chodzi o rozmowy z dziewczynami, zawsze mówię coś głupiego i często wychodzą. Głośno pociągam nosem, próbuję się bardziej nie rozpłakać. – Płaczesz? Kiwam delikatnie głową. – Słuchaj, to było dwadzieścia lat temu. Chcesz iść na zewnątrz, na powietrze? Znowu kiwam głową. Zapytałam dziewczyny o narkotyki i seks na polskich festiwalach czytaj także Biorę torebkę, wstajemy i wychodzimy. Idę pierwsza, żeby nie widział mojej twarzy. Kiedy płaczę, robię się cała czerwona, wyglądam jak Jelcyn po trzecim bajpasie. Myślałam, że wyjście na zewnątrz mnie otrzeźwi i przestanę płakać, ale z jakiegoś pierdolonego powodu nie przestaję. Wyjmuję chusteczkę i próbuję wytrzeć oczy, żeby nie przypominać rozmazanej pandy. – Czy powinienem teraz cię objąć? Nie mam siły analizować głupiego pytania, kiwam głową. Obejmuje. Bardzo delikatnie i trochę aseksualnie. Albo zupełnie nie ma wprawy, albo nie chce mnie przestraszyć. Boję się poruszyć, uspokajam się. – Asia, przepraszam. – Nie przepraszaj, nic nie zrobiłeś, to ja. Nie znam nikogo, kto umarł na raka, nie wiem, dlaczego zrobiło mi się tak smutno. To ja przepraszam. – Nie, to moja wina. Wszystkie moje spotkania kończą się jakoś niezręcznie, chyba dziewczyny zupełnie nie… – zacina się na chwilę, puszcza mnie. – Chyba nie nadaję się zupełnie do dziewczyn, lubię je, ale ich nie rozumiem. Cholera, muszę coś zrobić. Nie wiem, czy się nie nadaje, ale nie puszczę go do domu w tym stanie. – Będzie ci przeszkadzać, jak zapalę? – Nie ma problemu. – A mógłbyś mnie przytulić? Jeśli ci to nie przeszkadza. Jak zostałem profesjonalnie przytulony czytaj także Mam jakiś zejściowy nastrój. Przytulanie pomaga na wiele rzeczy. Bez słowa mnie przytula, oplata mnie ramionami, stojąc trochę z boku, żebym mogła odpalić papierosa. Dobrze mi teraz, ciepło, spokojnie, papierosy pomagają, uspokajają. Piotr zwalnia uchwyt, wyjmuje z kieszeni marynarki swoje papierosy, wyciąga jednego ustami i podpala wolną ręką. Trochę się dziwię, nie wygląda na palącego. Palenie nie pasuje do laboratorium, grzecznej koszuli z białym T-shirtem pod spodem, doktoratu z chemii i siłowni. Wróbel: Zanim staniecie się kobietami czytaj także – Czy mógłbym cię odprowadzić do domu, czy nie chcesz mnie już widzieć? Dziwię się, ale chyba nie ma ochoty na dalszą randkę, rozumiem go. – Na poprzednich randkach dziewczyny nie chciały? Kurwa, nie wiem, skąd mi przyszło do głowy takie pytanie. – Nie chciały. Robi mi się go żal, cholernie żal. I czuję jakiś bunt. Bo jak ktoś może spławić tego kolesia? Okej, można nie umawiać się z nim na kolejne spotkania, ale przecież jest cholernie miły i… i szuka lekarstwa na raka. – Ja chcę. – Bardzo się cieszę. Słyszę autentyczną radość w jego głosie. Cholera, słodki jest, zawstydził się jak dzieciak. Ma fajny niski głos. Zaczynamy iść w stronę ogrodu Saskiego, biorę go odruchowo za rękę. – Ostatni raz szedłem z dziewczyną za rękę dwa lata temu – mówi. Jezu, nie wierzę, że nie znalazła się żadna dupa, która by chciała… – A z ładną dziewczyną to chyba ze cztery lata temu. Mokry sen o edukacji seksualnej czytaj także Okej, zdecydowałam. Zabieram go do domu. Atmosfera wraca do normy. Pytam go o te dziewczyny. Ta cztery lata temu była laborantką z Zurychu. Dwa lata temu – biochemiczka z Niemiec, spotkali się na jakiejś konferencji. Czuję, że trzeźwieję. Spacer na świeżym powietrzu robi swoje. A w głowie krystalizuje mi się plan. Wcale nie jestem z niego dumna i myślę, że chyba jest strasznie głupi. Czy kiedykolwiek mercy fuck był dobrym pomysłem?! Okropnie się czuję po tym, jak zdarzy mi się pójść z kimś do łóżka z litości. To tak, jakbym miała nad nim władzę, a nikt nie powinien się tak czuć, nie na randkach, nie w łóżku. To jak dawanie jałmużny. Robienie laski w ramach łaski. Czuję do siebie lekkie obrzydzenie, bo zaczynam o tym myśleć całkiem poważnie. Bo dziewczyny go nie chcą, bo on o tym wie, bo umarła mu matka. Serio, idziemy i milczymy, a ja myślę o tym, żeby ruchać faceta, bo umarła mu matka. Mijamy Grób Nieznanego Żołnierza. Trwa krępująca cisza. Zajebiście krępująca cisza, bo zwykła krępująca cisza trwa od trzydziestu sekund do minuty, a my milczymy już dobre pięć minut. – Mogę na chwilę usiąść? – Pewnie, posiedźmy, lubię siedzieć w parku nocą. Siedźmy, ile chcesz. Siadam na ławce obok fontanny. Przypominam sobie inny powrót z tego samego baru, wieczorem, z kolesiem, który właściwie chyba mi się nie podobał. Były nieziemskie upały, oboje byliśmy nieźle pijani. Weszłam wtedy do tej fontanny; położyłam telefon i portfel na murku, przełożyłam nogi i zaczęłam chodzić po wyłożonym kafelkami dnie. Było zaskakująco głęboko. Woda była fajna i zimna. Tamten facet zrobił to samo. Zaczęliśmy się przekomarzać i żartować z tego, że jest ślisko i… przewróciłam nas, celowo, do wody. Po chwili całowaliśmy się w środku nocy, pływając w fontannie. W ogrodzie Saskim. Najlepiej. I byłby to pewnie zajebiście słodki i romantyczny moment, aż kiczowaty, jak z TVN-owskiej komedii romantycznej, gdyby nie to, że zupełnie nic do niego nie czułam, po prostu miałam okropną ochotę na seks. Dopiero co zostawił mnie Borys i po prostu tego potrzebowałam. Poszliśmy do mnie, zaczęliśmy się pieprzyć pod prysznicem. Było całkiem nieźle. Następnego dnia oboje dostaliśmy zajebistego zapalenia spojówek. W tej fontannie kąpią się bezdomni i srają do niej gołębie. Młodzież nie jest dziś „rozseksualizowana” bardziej niż sto lat temu [rozmowa z Agnieszką Kościańską] czytaj także Uśmiecham się do wspomnień. I uspokajam. Naprawdę chcę zabrać Piotra do domu. Wstaję, podaję mu rękę, idziemy dalej. Zagaduję go o tę chemię molekularną czy biochemię jakąś tam. Proszę, żeby mi wyjaśnił, co to jest. Strasznie ciekawie opowiada. – Powinieneś być nauczycielem, fantastycznie tłumaczysz takie sprawy komuś, kto nie zna się na rzeczy. – Z twoich pytań wynika, że dysponujesz więcej niż podstawową wiedzą z zakresu medycyny i rozumiesz średniozaawansowaną terminologię z zakresu moich badań. Wow, Piotr nawet w rozmowie po pijaku brzmi, jakby pisał raport dla instytucji naukowej. – Skąd u ciebie taka wiedza? Przecież nie uczyłaś się tego w szkole, studiowałaś nauki ścisłe? – Wprost przeciwnie, właściwie studiowałam ich dokładną odwrotność, sto procent humanistyki. Po prostu lubię seriale i książki medyczne. O medycynie, takie dla laików – poprawiam się na wszelki wypadek, zanim zacznie myśleć, że czytam do poduszki oksfordzki podręcznik chirurgii. Co prawda mam go w domu i co jakiś czas przeglądam, ale to dla mnie obce terytorium i wolę się nie przyznawać, bo może to niebezpiecznie podnieść poprzeczkę rozmowy. W ogóle to jedna z tych rzeczy, do których niechętnie się przyznaję. Chyba i tak jestem wystarczająco dziwna. Wolę udawać, że oglądam Grey’s Anatomy, niż opowiadać, że przeglądam atlas Henry’ego Graya. – Kiedy byłem mały, czytałem książki Thorwalda. – Właśnie o nim mówię, przeczytałam już wszystkie o medycynie i wojnie. Nie dobrnęłam tylko do końca medycyny sądowej. – To dziwne, że interesujesz się takimi rzeczami. – Okej. Nie wiem, dlaczego dziwne, ale niech ci będzie. – A lubisz fantastykę? Lubię, rozmawiamy o niej całą drogę. Przeczytał wszystko, co znam, i wygląda na to, że dużo więcej. Śmiejemy się z antologii rosyjskiej fantastyki. Kurwa, nie dość, że wszystko przeczytał, to jeszcze wszystko pamięta w szczegółach. Trochę Rain Man. Tak, musiał mieć ciężkie życie. I samotne. Trzy przyjaciółki, dorastanie i depresja czytaj także Stajemy w końcu pod wejściem do mojej klatki. – Chcesz wejść? Wygląda, jakby nie rozumiał. Potrafiłby pewnie przeprowadzić dowód na twierdzenie Fermata, ale wyraźnie nie ogarnia, że właśnie zapraszam go do siebie. – Do mnie do domu. Mam piwo – wyjaśniam. – Tak, bardzo chcę, jeśli się nie narzucam i nie jest dla ciebie za późno. – Nie jest. Nie mam pojęcia, która godzina, ale jest piątek, mogę jutro spać do późna. Wchodzimy do mnie. Siada na kanapie, idę do kuchni po piwo. – Poruszyłem myszą od kompa, leżała na poduszce – mówi. – Mogę puścić muzykę? Na ekranie wyświetlił się Spotify. – Jasne. Idę po otwieracz i słyszę, że puścił Joy Division. O kurwa. Trochę mnie tym rozbraja. Nic nie mówię, odstawiam piwa, klękam obok niego na kanapie. Dotykam jego twarzy, wygląda na zajebiście zdziwionego. Całuję go, kolejne zaskoczenie. Ale tym razem nie tylko on jest zaskoczony, ja też, bo Piotr fantastycznie się całuje. – Asia, czy ty… – Cicho. Nie chcę, żeby pytał, myślał, był uprzejmy, przerywał. Jest dziwnie, jestem przygotowana na totalną porażkę, ale przynajmniej niech nic w trakcie nie mówi. Siadam na nim okrakiem. Rozpinam mu koszulę, on rozpina mi sukienkę. Jest trochę niepewny i niezdarny. Cholera, przechodzi mi przez głowę, może on jest prawiczkiem. Hm, właściwie byłby to kolejny powód do pity fucka. Okej, może miał ciężkie dzieciństwo i jest nieśmiały, ale należy mu się coś od życia, w końcu jest pieprzonym bohaterem, jeśli weźmie się pod uwagę, co robi w pracy. Bohaterowie powinni mieć przyjemne życie. Skupiam się więc na uprzyjemnianiu. Bez przekonania, ale skoro już zaczęłam… Teraz to już tylko zamknąć oczy i myśleć o Anglii. Męczy się z moim stanikiem, ciągnę go, żeby wstał z kanapy, prowadzę za rękę kilka kroków dalej, w stronę łóżka, i sama rozpinam stanik po drodze. Leżymy obok siebie, zaczynam mu zdejmować spodnie. A potem świat eksploduje. Pierwszy raz dlatego, że zaczyna całować moje cycki i lekko gryźć sutki, a robi to fantastycznie. Drugi – bo ma jednego z bardziej spektakularnych kutasów, jakie widziałam. W dodatku po takiej ilości alkoholu stoi i jest twardy jak stal. Sięgam po gumki do szuflady przy łóżku. Niedługo potem świat eksploduje po raz trzeci. A potem czwarty i piąty. I tak dalej. Nie chcę, żeby pytał, myślał, był uprzejmy, przerywał. Jest dziwnie, jestem przygotowana na totalną porażkę, ale przynajmniej niech nic w trakcie nie mówi. Jakieś półtorej godziny później leżę obok niego, palimy papierosy i zastanawiam się, czy to nie był najlepszy seks w moim życiu. W każdym razie jeden z lepszych. – Jesteś zajebiście dobry w łóżku, wiesz o tym? Wygląda na zdziwionego jak cholera. – Taaak? No chyba nie tak bardzo, spałem w życiu tylko z dwiema kobietami, żadna mi tego nie mówiła. Właściwie jedna się skarżyła, że zachowuję się, jakbym grał w filmie dla dorosłych, i że przez to jej nie szanuję. I obraziła się raz… Nie dość, że mówi o pornosach „filmy dla dorosłych”, to po doprowadzeniu mnie trzy razy do orgazmu dalej wstydzi się rozmawiać ze mną o seksie. Słucham zszokowana, ale nie przerywam. – Obraziła się, ponieważ chciałem, żebyśmy spróbowali inaczej. Mówiła, że od tyłu to obrzydliwe, bo nie jesteśmy zwierzętami – w końcu to z siebie wydusił. – I jeszcze mówiła, że mój… że jest za duży. Wyraźnie ma problem z użyciem słowa „penis”. – A druga dziewczyna mówiła, że seks trwa za długo i że mam głupie pomysły, i ją duszę, i że przy świetle na nią patrzę, i że tak nie lubi, że nie będzie na mnie siedzieć, bo wtedy grubo wygląda. Jak powiedział Karol Wojtyła: „Bywa nieraz, że stajemy w obliczu prawd, dla których brakuje słów”. Z racji tego, że brakuje mi słów, gapię się na niego i staram się przemielić w głowie to, co powiedział. – Ty jesteś niesamowita, było niesamowicie. Całuję go w ramię i mocniej przytulam. Dalej nie przychodzi mi do głowy nic mądrego, co mogłabym powiedzieć. Całuję jego obojczyk, szyję, schodzę niżej, zdecydowanie niżej. Powstrzymuje mnie gestem. – Ja nigdy nie… Znowu nie przechodzi mu to przez gardło, brzmi, jakby był wystraszony. A ja znowu jestem w szoku: ma trzydzieści kilka lat, jest w sumie całkiem przystojny i fajny, a nikt nigdy nie zrobił mu laski? Kurwa, co jest z tym światem?! – A chciałbyś? – pytam na wszelki wypadek, nie chciałabym, jakkolwiek by to zabrzmiało, robić komuś laski niekonsensualnie. Patrzy na mnie zdziwiony. – To nic strasznego – staram się go uspokoić. – Wiem, nie przerywaj, chcę… Rozmawiajmy z dziećmi o seksie od najmłodszych lat czytaj także Jeśli istnieje tryb ekspercki w seksie oralnym, to staram się do niego zbliżyć, żeby zrekompensować mu te lata, kiedy nie wiedział, jak to jest. Przekonuję się co prawda, że przy takich rozmiarach głębokie gardło jest dość trudne i można stracić oddech na odrobinę za długo. Nie chcę być pierwszą zdobywczynią nagrody Darwina, która udusi się kutasem, no sorry. Może to niezbyt racjonalne myśli, ale kto w takich momentach zachowuje rozsądek? Uruchamiam wszystkie sztuczki, wkładam w to całą pasję, jaką jestem w stanie z siebie wykrzesać. A mam jej cholernie dużo, bo przed chwilą było fantastycznie. Po czymś takim to już nie jest pity blowjob, nie robię mu laski z litości. Gdyby się opierał i wahał, chyba byłabym gotowa go prosić, żeby mi pozwolił. Na szczęście nie przerywa. Strasznie się wczuwam, zmieniam tempo, żeby za prędko nie skończył. Kiedy zaczyna jęczeć, próbuje mi przerwać. Chyba myśli, że jeśli spuści mi się do ust, będę święcie oburzona i zwyzywam go od świń. – Ja… zaraz… – Wiem. Wcale nie mam zamiaru przestawać. Cholera, on takie rzeczy widział tylko na filmach. Dochodzi bardzo mocno, pod koniec głośno jęczy, co szalenie lubię. Po takiej reakcji wiem, że robię komuś dobrze, a to z kolei jest megapodniecające. W ogóle seks w ciszy jest jakiś smutnawy. Ja nie umiem być cicho, jeśli tylko jest dobrze. Piotr kończy mi w ustach, przez chwilę dyszy. – Niesamowite… To było niesamowite… Dziękuję. W ogóle seks w ciszy jest jakiś smutnawy. Ja nie umiem być cicho, jeśli tylko jest dobrze. Uśmiecham się. Przytula mnie, całuje moją twarz, całuje ręce, usta, czoło, policzki. Jest rozpromieniony, wdzięczny. Czuję się, jakbym była ciotką z Ameryki i właśnie oświadczyła, że zostawiam mu w spadku milion dolarów. Potem długo o tym rozmawiamy. Tłumaczę mu, że chyba jego poprzednie dziewczyny miały dość konserwatywne poglądy i właściwie miał trochę pecha, bo wydaje mi się, że większość kobiet nie jest już aż tak pruderyjna. Rozmawiamy o tym, co jest fajne, co nie, mówi mi o swoich wrażeniach z dzisiejszego wieczoru. Cholera, dziwnie tak spotkać takiego Kaspara Hausera seksu, który uważa wszystko za nowość i nie do końca wie, jak do tego podejść. Z drugiej strony ma jakiś genialny instynkt. Kiedy nie uprawia seksu, jest szalenie nieśmiały, przestraszony, zdystansowany i niepewny. A kiedy zaczyna, jest po prostu rewelacyjny. Może jest Rain Manem seksu? Chyba tak, oboje nas nakręca ta rozmowa i Piotr kolejny raz udowadnia mi, że posiada wrodzony talent. Śpimy kilka godzin, potem proponuję, że zrobię śniadanie. Koniecznie chce mi pomóc. Zupełnie nie radzi sobie w kuchni. Po kilku pytaniach o to, jak kroić pomidory, który nóż jest do chleba i jak włączyć ekspres do kawy, przyznaje zawstydzony, że pije tylko herbatę, a poza tym nie gotuje, chyba że trzeba coś odgrzać w mikrofali. Potem jest szczerze zachwycony tostami z pomidorami i jajkami sadzonymi. Wydaje nam się, że coś powinno nas kręcić, bo tak napisali w gazecie [rozmowa z Natalią Trybus] czytaj także W końcu mówi, że nie chce mi zajmować całego dnia, zerka na zegarek na ekranie smartfona. Wygląda na spanikowanego, bo dochodzi do niego, że już dwunasta. Przeprasza, że się zasiedział, uspokajam go, że nic się nie stało, nie mam żadnych planów. Właściwie to dwie godziny temu wymówiłam się bólem brzucha od rodzinnego spędu, bo wolałam z nim spędzić poranek, ale na wszelki wypadek o tym nie wspominam, bo i tak koleś jest chodzącym poczuciem winy. – Asiu, tak jak pisałem, zanim się spotkaliśmy, jestem w rozjazdach, ale bardzo bym chciał się z tobą zobaczyć, zanim wyjadę do Zurychu. To było niesamowite. Po czymś takim nie śmiałabym odmówić. Daję mu numer telefonu i na wszelki wypadek upewniam się, że umie pisać esemesy. Pierwszego dostaję godzinę po jego wyjściu. Dziękuje i pyta, kiedy mam czas się spotkać. Mam ochotę napisać, że właściwie to za trzy godziny, ale spuszczam z tonu i proponuję wtorek. We wtorek przychodzę do wynajętego przez niego mieszkania. Wszędzie panuje nieskazitelny porządek, wszystko poukładane jak od linijki. Na szafkach kartki z opisem zawartości, to samo na pudełkach. W łóżku znowu jest fantastycznie. Po wszystkim leżymy i palimy papierosy. Głaszczę go po plecach. Pytam, czy ma jakieś fantazje, które chciałby zrealizować. Zaczyna mówić o możliwościach kolonizacji Marsa. Uświadamiam mu, że chodzi mi o seks. Nie umie tego z siebie wydusić. Zmieniam temat, wyjmuję z torebki butelkę burgunda, wypijamy ją we dwoje. Wracam do tematu fantazji, butelka wina przeważnie rozwiązuje język. Przyznaje, że chciałby kiedyś powiedzieć w łóżku coś niegrzecznego. Odnotowuję w głowie, że dirty talk i świństwa w łóżku go nie zniechęcą, fajnie, bo też to lubię. Bardzo. Wyciągam z niego jeszcze kilka rzeczy. Chciałby mieć zawiązane oczy. I związane ręce. Następnym razem z radością spełniam jego fantazje. To trochę dziwne, bo zwykle to faceci wprowadzają mnie w świat nowych doznań i doświadczeń, tutaj role się odwracają. Robię wszystko delikatnie i na spokojnie, cholernie mu się to podoba. Seks jest fantastyczny. A ja bawię się w żeńską wersję Greya. Takiego ugrzecznionego, jak ten z książki, którym zachwycają się znudzone Ojcem Mateuszem gospodynie domowe. Jaki kraj, taki Grey. Dwa tygodnie później Piotr leci do Szwajcarii. Będzie w Polsce dopiero za kilka miesięcy, ale kiedy przyjedzie, ja będę na innej półkuli, więc się nie spotkamy. Czasem wymieniamy się mailami. Są raczej suche, zresztą nie bardzo sobie wyobrażam mailowy seksting i w ogóle jakikolwiek seksting w jego wykonaniu. Potem zakochuje się w Susan, dziewczynie z pracy, biorą ślub. Mam nadzieję, że jest szczęśliwy. Nie wymieniamy już maili, zaproponowałam, że tak będzie lepiej i uczciwiej wobec Susan. Przyznał mi rację.
Przejdźmy dalej Za zadanie postawmy sobie dzielenie sieci o adresie 172.16.0.0 / 16 na podsieci: 1 x 200 hostów. 1 x 100 hostów. 1 x 50 hostów. 2 x 10 hostów. Tutaj należy pamiętad że zaczynamy dzielid od największej liczby potrzebnych hostów, wiec jak spotkacie się z zadaniem gdzie wielkości są wymieszane to najlepiej od razu
50 twarzy Tindera Szukasz sensu na jedną noc? A może seksu na całe życie? Polizwiązku z kilkoma fajnymi osobami? Stałej, monogamicznej relacji? Dalej nie możesz znaleźć miłości? A może była, ale się skończyła?Na Tinderze możesz znaleźć to wszystko, a nawet Jędrusik korzystała z tej apki tak intensywnie, że momentami aż bolał ją kciuk od przewijania potencjalnych partnerów. I tylko raz umówiła się na randkę z fanem jej przygody na przemian chce się płakać i wybucha się śmiechem. Nie zdziw się jednak, gdy w przezabawnie opisywanych przez nią randkach, odnajdziesz portrety osób przypominające twoich znajomych.
LubimyCzytać.pl is the largest service about books in Poland. You can compare book prices, read reviews, rate and recommend books, and join a community of book lovers. Whether you are looking for new releases, bestsellers, classics, or genres, you will find something for you on LubimyCzytać.pl.
Za trzy tygodnie do sprzedaży trafi książka o intrygującym tytule „50 twarzy Tindera”. Joanna Jędrusik w rozmowie z zdradziła, czego mniej więcej możemy się spodziewać. Jako że autorka prowadzi na Facebooku popularny profil Swipe me to the en of love, zebraliśmy też kilka najlepszych screenów z jej tinderowych przygód. „Szukasz sensu na jedną noc? A może seksu na całe życie? Polizwiązku z kilkoma fajnymi osobami? Stałej, monogamicznej relacji? Dalej nie możesz znaleźć miłości? A może była, ale się skończyła? Na Tinderze możesz znaleźć to wszystko, a nawet więcej. Asia Jędrusik korzystała z tej apki tak intensywnie, że momentami aż bolał ją kciuk od przewijania potencjalnych partnerów. I tylko raz umówiła się na randkę z fanem Breivika” – tak książkę opisuje wydawca. Postanowiliśmy uzupełnić tę informację o kilka zdań od samej autorki. Jak wyjaśnia Jędrusik, z pomysłem na „50 twarzy Tindera” zgłosiło się do niej samo wydawnictwo, chociaż komentarze o tym, że powinna napisać książkę pojawiały się dużo wcześniej na fanpejdżu Swipe me to the end of love. – W dużym stopniu skłoniła mnie do jej napisania chęć przedstawienia rzeczywistości, także tej pozatinderowej. Poczucie, że można będzie tę książkę odebrać na wielu płaszczyznach. Dla jednych będzie to zbiór pikantnych opowiastek „z życia wziętych”, inni odnajdą w książce swoje doświadczenia randkowo-związkowe, jeszcze inni znajdą tam szerszą diagnozę społeczną – wyliczała. Galeria: Screeny z Tindera opublikowane na profilu Swipe me to the end of love Autorka przyznaje, że każdy poznany przez nią na Tinderze mężczyzna miał o sobie sporo do powiedzenia. – To były dziesiątki opowieści, może nawet dziesiątki dziesiątek. Spojrzałam na tych mężczyzn, na siebie i swoje koleżanki i zobaczyłam nas, jako pewną całość, szerszy obraz mojego pokolenia (plus-minus kilka lat): bardzo pogubionego, trochę rozjechanego przez życie, rozerwanego między poczuciem bycia przegrywem, a wszechogarniającą propagandą sukcesu. I bardzo samotnego. Nawet, jeśli świetnie to ukrywamy, robimy z tego żarty, memy i na zewnątrz udajemy, że jest ekstra – zwracała uwagę. Jędrusik: Tinder to temat rzeka do żartów Joanna z Tindera korzystała przez kilka lat i w zależności od momentu, szukała na nim innych wrażeń. – Był czas, kiedy szukałam romantycznych relacji, był czas poszukiwania rozrywek, czasem bardzo mało skomplikowanych. Jedno i drugie znaleźć się udało, chociaż relacje pokończyły się raczej szybko i niezbyt wesoło, natomiast szukanie i znajdywanie rozrywek wychodziło dużo lepiej – podsumowała swoje przygody z tą aplikacją. Poprosiliśmy też, aby opowiedziała nam którąś z tych absurdalnych historii, których tak wiele pojawiało się na Swipe me. – Ciężko mi przytoczyć jedną zabawną historię, książka jest nimi najeżona. Mimo tego, że dotyka bardzo poważnych tematów, pisałam bardzo swobodnym językiem – odpowiedziała. – Są dialogi, żarty i jest podobno sporo śmiechu. Mnie też wiele rzeczy bawi, nawet, jeśli jest to śmiech przez łzy. W końcu śmieję się z samej siebie. Dla mnie to temat rzeka do żartów – stwierdziła. „Bridget Jones dla inteligentów” – Mądra pani z wydawnictwa opisała „50 twarzy Tindera” jako „Bridget Jones dla inteligentów i inteligentek”. Bardzo mi się ten opis podoba, chociaż dodam od siebie, że jest tam trochę ostrzejszy język, trochę więcej refleksji i zdecydowanie więcej seksu – zakończyła Joanna książki już za trzy tygodnie. Czytaj też:Autor pasty o „fanatyku wędkarstwa” napisał książkę. Fragment udostępnił w sieci
. 657 268 69 586 17 756 283 583
50 twarzy tindera fragment